O tym, że medytacja skutecznie poprawia nasze życie powszechnie wiadomo. Naukowcy to przebadali w swoich laboratoriach, podpinając ochotników do rezonansów magnetycznych, EKG, EEG, analizując krew, hormony itp. Osoby, które medytują mówią to od dawna, zaświadczając o prawdziwości tego twierdzenia swoim życiem, zdrowiem i samopoczuciem. Dlaczego zatem tak wielu zainteresowanych medytacją ma takie trudności, by zacząć, a jeśli już zaczną, to znajdują całą masę wymówek, by unikać konsekwentnej praktyki? Szczerze mówiąc – nie wiem. Jedynym sensownym wytłumaczeniem jest autosabotaż, którego źródeł możemy doszukiwać się w działaniach ego. Ono jedno nie skorzysta na medytacji, więc w zasadzie nie powinno dziwić jego negatywne nastawienie. Czego zatem boi się ego? Tego, że odkryjemy jego iluzoryczność, zrozumiemy, że nie stanowi naszej istoty per se, że jest zaledwie jedną z mentalnych form, która samozwańczo uzurpuje sobie nadrzędne miejsce w naszym prywatnym ekosystemie. Obawia się, że dostrzegając jego małostkowość, egotyczność (nomen omen), skłonność do dramatyzowania itp., zaczniemy kwestionować obraz świata, jaki nam podsuwa. Uwolnimy się spod jego dyktatu, a tym samym przestaniemy karmić – natłokiem myśli, niekontrolowanymi emocjami, nawykowymi reakcjami, opiniami i sądami, które zwykliśmy brać za obiektywną prawdę. Grozi mu zatem śmierć głodowa, nic dziwnego, że zawzięcie walczy o przetrwanie i zrobi wszystko, aby nas zawrócić z drogi.
Na szczęście nie jesteśmy sami na ścieżce i wielu przed nami musiało borykać się z tym samym problemem. Wszyscy przez to przechodzimy. Świadomość tego daje nam otuchę i dodaje sił w chwilach zwątpienia i rezygnacji. Warto mieć to na uwadze, kiedy przyjdzie moment zwątpienia i słabości.
Z czym więc przyjdzie nam się zmagać (bo przyjdzie na pewno)? Trzeba sobie na samym początku uświadomić, że jedynie od nas samych zależy czy będziemy trwać w postanowieniu i sięgniemy po to, co medytacja ma do zaoferowania, czy też zrejterujemy w imię wygody, złudnego poczucia komfortu, ze strachu lub lenistwa. Nie ma usprawiedliwień – my samy jesteśmy odpowiedzialni za swój rozwój, za to jak odbieramy życie i świat wokół. Nie ma sensu narzekać więc na brak warunków lub czasu. Medytować można wszędzie i zawsze – jeśli nie ma możliwości na formalną praktykę, można wykorzystać do tego spacer, zmywanie naczyń, prasownie, picie herbaty, czy koszenie trawnika. Im banalniejsze, im bardziej przyziemne zajęcie – tym lepiej. Mamy nieskończone możliwości treningu uważności, wyciszenia i kontemplacji – medytować możesz biegając, jeżdżąc na rowerze, wpatrując się w niebo, słuchając muzyki. Możliwości jest tyle, że nie sposób ich wszystkich wymienić. Kiedy uczciwie przyznamy przed sobą czy rzeczywiście chcemy wejść na ścieżkę, czy to tylko chwilowy kaprys, możemy podjąć świadomą decyzję i wyruszyć w pełną przygód podróż życia. Dobrze wyruszyć w taką podróż z kompasem, mapą, albo przewodnikiem, dzięki którym unikniemy pułapek, dlatego ucz się od innych, słuchaj, pytaj – zawsze jednak odnoś wszystko do własnego doświadczenia. Nie wierz nikomu na słowo. To twoja droga, twój wysiłek i to ty będziesz największym beneficjentem tej wyprawy. Działaj zatem rozważnie.
A z czym przyjdzie się zmagać w tej podróży? Oto siedem głównych wymówek, które tylko z pozoru są prawdziwe:
1.Brak czasu
To najczęstsza wymówka, z jaką się spotykam. W świecie, w którym wszystko jest szybkie – samochody, komputery, pralki, maszyny, ciągle narzekamy na permanentny brak czasu. Im więcej go „oszczędzamy” dzięki technologii, tym bardziej przecieka nam przez palce. Oczywiście dyskusyjne jest, ile z tego czasu wykorzystujemy konstruktywnie, a ile marnujemy na pozorne działania, na przeglądanie stron internetowych, na pogaduszki, na zamartwianie lub bujanie w obłokach.
2. Dyskomfort i niewygoda
Druga wymówka na długiej liście brzmi mniej więcej tak: „próbowałam/próbowałem, ale to bardzo niewygodne i nie mogę wysiedzieć w pozycji, więc to nie ma sensu”. W takim ujęciu rzeczywiście nie ma sensu. Jeżeli ktoś siada na poduszce do medytacji i na siłę próbuje skrzyżować nogi w pozycji lotosu, to nie ma szans, aby praktyka się udała. Kolana będą protestować, nogi ścierpną, plecy rozbolą i ogólnie zrobi się paskudnie. Pozostaje jeszcze kwestia wymówek generowanych przez ego, a objawiających się w ciele. Bo kiedy tak sobie usiądziesz w ciszy i skupieniu, nagle okazuje się, że trzeba się podrapać, poprawić, przesunąć. Kiedy to zrobisz, zaczyna swędzieć w innym miejscu, drętwieje druga noga, jest za ciepło/za zimno itp. Więc znowu się poprawiamy i tak bez końca. Ostatecznie jesteśmy zniechęceni, zmęczeni i poirytowani. Bywa też, że mamy do siebie pretensje, które jeszcze bardziej pogarszają sprawę.
3. Wędrujący umysł
Najcięższe działo wytoczone przez ego to ciągła „myślowa biegunka”, która nie pozwala na chwilę wytchnienia. Z tym problemem najtrudniej się walczy, ponieważ najczęściej nawet nie jesteśmy świadomi, że myślimy. A nawet jeśli wiemy, że tak się dzieje, to zawsze znajdziemy usprawiedliwienie, aby nic nie zmienić. Sprawy nagle nabierają takiego znaczenia, jakby losy świata od nich zależały, są pilne, wymagające natychmiastowej reakcji i działania. To oczywiście bzdura, bo skoro przez cały dzień mogły poczekać na odpowiedni moment, by je załatwić, to mogą poczekać jeszcze tych kilka minut, kiedy medytujemy.
4. Lęk przed obcym światopoglądem
Medytacja kojarzy się najczęściej z dalekowschodnią tradycją – z hinduizmem lub buddyzmem. Z tego też powodu wiele osób boi się, że rozpoczynając przygodę z medytacją, będą narażeni na zmianę światopoglądu i wyznawanych wartości. To daleko idące uproszczenie, które prowadzi do wielu nieporozumień i budzi niepotrzebne emocje wokół całego zjawiska. Nie pomaga w tym oczywiście cała masa new age’owych entuzjastów, którzy do jednego worka wrzucają medytację, wahadełka, chiromancję i horoskopy. Rzeczywistość jest, jak zwykle, znacznie mniej skomplikowana. Medytacja jako technika pracy z umysłem jest obecna w każdej niemal tradycji, znają ją Aborygeni, znają rdzenne ludy obu Ameryk, zna Afryka i Europa, zna judaizm, sufizm, chrześcijaństwo i Kościół Katolicki także ją zna. Różnią się między sobą formami, nazewnictwem, ale co do zasady są bardzo podobne, mają ten sam cel, a nierzadko i te same techniki.
5. Brak konsekwencji
Kolejna przeszkoda na drodze adepta medytacji. Scenariusz najczęściej wygląda następująco: najpierw medytacja jest czymś tajemniczym i fascynującym, znamy kogoś, kto medytuje i też chcemy spróbować, albo czujemy, że doszliśmy do tego etapu w życiu, że jesteśmy już gotowi na praktykę. Kiedy podejmiemy decyzję – rozpoczynają się poszukiwania zajęć, nauczycieli, wybieramy metody, uczymy się i na własnej skórze doświadczamy pierwszych pozytywnych efektów medytacji. Kończymy kurs, warsztat, zapisujemy się na zajęcia, kupujmy poduszkę do medytacji i mamy silne postanowienie, że na stałe wprowadzimy ją do naszego planu dnia. Początkowo z wielkim entuzjazmem zasiadamy na poduszce, dzielimy się swoimi doświadczeniami, cieszymy się i opowiadamy wszystkim dookoła, jaka ta medytacja jest super. Mija kolejnych kilka tygodni. Entuzjazm zdążył wyparować, a my już tylko deklarujemy, że medytujemy codziennie, w rzeczywistości robimy raz w tygodniu. Po kolejnych 3 miesiącach nie robimy tego wcale, ale jeszcze oszukujemy samych siebie i innych. Po pół roku nie wiemy nawet gdzie podziała się nasza poduszka medytacyjna. Trochę żałujemy, że już nie medytujemy, ale oczywiście mamy na to całą masę wymówek, zazdrościmy po cichu tym, którzy się nie poddali, niekiedy dla usprawiedliwienia – zaczynamy twierdzić, że medytacja jednak nie jest dla nas, albo że nic nie daje. I tu następuje koniec. Kurtyna.
6. Brak szybkich efektów
Cechą charakterystyczną naszych czasów jest ciągły pośpiech. Robimy wiele rzeczy równocześnie i w biegu, nie zwracamy uwagi na detale, jesteśmy chaotyczni i niecierpliwi. Wszystko musi być natychmiastowe – jeśli chudnę, to najlepiej w tydzień, jeśli chcę się czegoś nauczyć – to w ekspresowym tempie, jeśli ruszamy w podróż, to wyłącznie samolotem, byle szybciej dotrzeć na miejsce. Zupełnie przestaliśmy doceniać to, co pomiędzy zamiarem, a osiągniętym celem, jakby nie miało to sensu i znaczenia. A przecież właśnie dzięki tym „nic nie znaczącym” etapom możemy dopiąć swego i w ogóle się rozwijać. Nie potrafimy, albo nie chcemy dostrzec wartości w czasie, jaki poświęcamy temu, co właśnie robimy. Liczy się tylko efekt, najlepiej szybki i spektakularny. A przecież życie jest wędrówką, podróżą, która wymaga od nas wykonania miliona kroków. Jaki byłby sens pokonać ją jednym susem?
7. Brak wsparcia
Często osoby, które przychodzą do mnie na warsztaty lub sesje indywidualne skarżą się na to, że nie ma w ich otoczeniu nikogo, kto podzielałby ich zainteresowanie medytacją i duchowym rozwojem. Nie mają więc z kim o tym porozmawiać, nie mają wokół siebie nikogo, kto zachęcałby ich do praktyki. Raczej spotykają się z niezrozumieniem, czują się wyobcowani i mają poczucie, że coraz bardziej stają się towarzyskimi dziwadłami. Co więcej, przyznają też (chociaż niechętnie), że coraz rzadziej mają ochotę na dotychczasowe relacje i znajomości, że nużą ich ciągle opowieści o wakacjach, zakupach, kredytach i problemach w pracy. Że oczekują czegoś więcej, niż tylko rozmów o codziennych sprawach, a każda próba skierowania dyskusji przez nich na inne tory jest sabotowana lub kwitowana pobłażliwym uśmiechem interlokutorów. Odkrywają z pewnym przerażeniem, że coraz mniej łączy ich z ludźmi, których nazywali swoimi przyjaciółmi.
Każda z tych wymówek jest naiwną próbą oszukania siebie. Na wszystkie bowiem są skuteczne sposoby, wystarczy jedynie odrobina dobrej woli, by po nie sięgnąć. Możliwości mamy wiele – są książki i serwisy internetowe, są filmiki na You Tube, są zajęcia, warsztaty, kursy i sesje indywidualne. Nic, tylko barć garściami i czerpać ku pożytkowi własnemu i innych.
*
tekst jest fragmentem książki Doroty Mrówki „Medytacja dla zabieganych. Jak w 8 tygodni zmienić swoje życie?”, Wydawnictwo Sensus 2019